zsiedliśmy z rowerów po 450 km jazdy po Warmi i Mazurach. Podróż poślubna, niczym Maria i Piotr Curie, którzy w strojach z epoki wyruszyli na rowerach po Francji. Nie znam ich relacji, ale wyobrażam sobie, że to była niezwykła podróż. Nasza też, choć w odzieży aktywnej. M to głównie pochłaniacz kilometrów, a moje usposobienie nie daje patrzeć przed siebie tylko nieustannie na boki, bo a to czapla, bocian, krowa, czy jeż, pachnie świeżo skoszone siano, chmura przypomina latającego psa z Niekończącej się opowieści. Jednak podróż jest podróżą, poznawaniem siebie, smakowaniem, przyjmowaniem tego co akurat jest i radością z tego.
Odtrucie korporacyjne przeszło, teraz małymi kroczkami do przodu.
Kawałek nieba i zieloności.
8 lat temu
Wspólne podróżowanie rowerem jest piękne samo w sobie. :)
OdpowiedzUsuńtak, to prawda...
OdpowiedzUsuńEe, to był smok a nie pies (albo ja Ci zawsze mówiłam, że to pies, a Ty upierałaś się, że smok??). Ładne zdjątką, zwłaszcza to pierwsze - uwielbiam drogi, te otwarte najbardziej... I tylko jakiejś szprychy jednej czy dwóch mi brakuje;)
OdpowiedzUsuńe tam Franka, jakiej szprychy :) przecież nie wkleję tu naszych famajów, bo M nie ma podnóżki i musiałby stać i go trzymać :)
OdpowiedzUsuńTak masz rację to raczej był smok a ja miałam zawsze w głowie psa, chyba przez te uszy...