poniedziałek, 21 czerwca 2010

W sobotę byłam na polanie i szukaliśmy...wody :) Teraz Małopolska to kraina deszczowców i to niezły fart żeby trafić w pogodę bez wody z nieba. Dla nas tak się stało, było nawet całkiem ładnie, ale kilka minut i byliśmy totalnie przemoczeni, wylewałam wodę z butów a przedreptałam zaledwie fragment tego trawska wysokości małego człowieka. Bardzo się bałam, że to moje marzenie nie będzie miało kropli wody i będę musiała szukać gdzieś w lesie. Jednak woda się znalazła, teraz można kopać studnię :) Pan odkrywca okazał się bliskim sąsiadem taty, więc było bardzo zabawnie jak zaczęli wspominać starych znajomych. Tam, gdzie chcę zbudować chałupę nie ma żył wodnych, miejsce jest zdrowe i jak to pan odkrywca stwierdził, o rzeczach oczywistych się nie dyskutuje. Na polanie dzieją się niezwykłe rzeczy, chyba powinnam zacząć to spisywać żeby nie uciekły. Zaczęło się od kapitalnych sprzedających, czterystuletniego dębu, poziomek, mięty, róży, wjazdu niczym do toskańskiej willi, Kazika - sąsiada z traktorem, potem takiego sąsiada, jakiego w życiu nie mogłabym sobie wymarzyć, teraz pana odkrywcy...Chyba Dobre Anioły tam mieszkają i mam nadzieję, że się nie wyprowadzą a wręcz przeciwnie, że kiedyś zamieszkamy tam razem. Potem jeszcze rowerowa przejażdżka w przepięknych miejscach i pogaduchy do ciemnej nocy. Powrót w niezłym tempie (nie zauważyłam nawet policji na poboczu) a potem cudowne zatrzymanie w chmurze świetlików, uwielbiam :)







W niedzielę Kraków przemoczony do suchej nitki, płaczący całym sobą. W domu za to ciepło i serdecznie.
Po północy wysiadłam z pociągu, a w Warszawie ciepły wieczór i...bardzo miłosna atmosfera. Uśmiechnęłam się do siebie. Przez całą podróż czytałam "małe zbrodnie małżeńskie" mojego ulubionego Schmitta, wysiadam a tu całująca się para tuż przy schodach z podziemi, kawałek dalej na ławce para bezdomnych pozaplatana w przytuleniu, w metrze następni...to takie warszawskie walentynki, na każdym kroku. A szczytem tych całuśnych par był mój znajomy z pod balkonu :)) otóż jeż (ogłaszam konkurs na jego imię) nie był sam! muskał nosem jeżynkę! totalnie nie przejmowali się ludźmi :) wydawali przy tym nieziemskie dźwięki, takie trochę plumkanie, trochę skrzypienie...nie ma jak para zakochanych jeży :)))
muzykkkaaaa

5 komentarzy:

  1. ale to chyba facet :) bo większy i ma bardziej czarnawe kolce (starszy) i takie zęby jakby w uśmiechu...

    OdpowiedzUsuń
  2. no właśnie facet: Igiełka...
    jak wolisz moze być KOLCZYK hihihi bo KOLEC jakoś tak "ostro" brzmi!

    OdpowiedzUsuń
  3. a cóż to za tunel... to tez na twojej polanie? jakoś zapominam sie zapytac :)

    OdpowiedzUsuń
  4. tunel? ta droga? to z mojej działki na działkę Rafała :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...