wtorek, 10 sierpnia 2010

Wczoraj wieczorem byłam na koncercie Huun Huur Tu w przedziwnym miejscu na Pradze. Moja znajomość tego zakątka jest kiepska, bo do tej pory to bałam sie właściwie tam zapuszczać, w ciagu dnia jest tam księżycowy klimat trochę, pustostany, wybite szyby - czas jakby zatrzymany w kadrze z przed lat, na rogach miejscowe żuliki. Jeździłam w określonym celu, przy okazji rozglądając się na boki, kupując tanie, pachnące warzywa w kultowych warzywniakach z epoki. Wczoraj miałam zaproszenie i z dreszczem emocji wybrałam się do najbardziej artystycznego zakątka Warszawy. Pomysł na ożywienie starego, odrapanego podwórka niesamowity. Krzesełka, leżaki, rowery wieszane na hakach za jedno kółko i mnóstwo ludzi. Tacy ludzie, jakich na codzień się nie widuje. Artyści, hipisi, studenci, rodzice z dziećmi, pełne urozmaicenie, szybko stwierdziliśmy, że w Krakowie nie ma aż takiej rozpiętości i że klimat może przypomina trochę okres obudzenia do życia Kazimierza, tyle, że to trwało chwilkę, a zaraz potem zrobiło się super modnym miejscem i bez tego początkowego klimatu. Jak długo będzie taka Praga hmmm, pewnie podobnie...
Istotny jest też powód tego szczelnego wypełnienia, otóż koncert górali z Tuwy. Muza nieziemska, jak dla mnie totalny odjazd! Ale tylko na żywo, jakiekolwiek nagranie nie oddaje tej energii, dźwięków naśladujących dzikie ptaki, wygwizdywane przez jednego z tuwiańczyków, czy instrumentów dwustrunowych przypominających jakieś rzeźby. Wystarczyło zamknąć oczy żeby znależć się nad Bajkałem, czy w górach, nieprawdopodobne wrażenie.
Już wiem, że jeśli dane mi będzie pojechać do Mongolii, czy nad Bajkał to prócz widoków i ludzi będę szukała muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...