wtorek, 14 grudnia 2010

po co nam?

Ponieważ od trzech tygodni mój famaj ma dyżur w kuchni (przez większość czasu), czego przyczyną są opady śniegu, solanka i niemożność przedarcia się przez znaczną część mojej trasy do pracy, również dlatego, że ścieżki rowerowe służą ogólnie do składowania śniegu, dojeżdżam metrem, a potem około pół godziny maszeruję po zasypanych i wysolonych chodnikach, ostatni odcinek, 10 minutowy, gęsiego z manekinami z okolicznych szklanych lodówek, czyt.biurowców. Poziom frustracji z każdym dniem narasta. Pola wie dlaczego :) Czuję, że z ogromną satysfakcją opuszczę to miasto i będę odśnieżała hektary mojej polany żeby przedostać się do sąsiada Kazika, by na powitanie uśmiechnąć się do niego.
Tutaj to nie działa. Mój ponad dwuletni pobyt tutaj, obserwacje i próba zrozumienia tego mechanizmu wiele mnie nauczyły. Nie mam coacha osobistego, parcia na karierę, na samokreowanie się itp. Stąd może jazda na rowerze, zagadywanie ludzi, uśmiechanie sie do nich, pomysły w stylu przejścia w zimie w kostiumie kąpielowym. Oczywiście to nie jest tak, że wszyscy są tacy, przyjechałam tutaj do kapitalnych ludzi, dobrych duszków i na szczęście spotkałam jeszcze kilkoro takich, są ludzie, których nie zapomnę do końca życia, ale miejsce gdzie pracuję jest jakby innym światem. Tutaj panuje moda na kult jednostki, coach to podstawa. Dokąd to prowadzi? Po co kreowanie pojedynczych ludzi - jednostek, bardziej podobnych do super maszyny, stworzonych do wyższych celów? Po co nam coach, który pomaga odkryć w sobie potencjał, jak zapominamy, że jesteśmy ludźmi przede wszystkim? Po co te manipulacje?A gdzie miłość, radość, drugi człowiek...co się z nami dzieje, co będzie za kilka lat? wiem, jestem z innej bajki, epoki i się czepiam, ale to już razi, a nawet boli...

3 komentarze:

  1. Ja myślę, że to ze strachu. Bo samotność jest przerażająca. Bo w pewnym momencie ubranie się, wyjście z domu, pójście do pracy i wyjście naprzeciw innym ludziom, którzy jakby się normalnie umówili i wszyscy nagle mają kochające żony i mężów, gromadkę dzieci i te inne i tylko my jedni nie - wydaje się, STAJE SIĘ najtrudniejszą na świecie rzeczą. A jeśli się tak mocno zaweźmiemy, jeśli sobie tak mocno wmówimy, że eee po co nam tam jakaś miłość, związki są głupie, a szczęśliwe małżeństwa to tylko na zdjęciach i dzieci to już w ogóle zawracanie gitary i że sami jesteśmy fajniejsi właśnie sami, i że sami to wiemy o co nam chodzi i czego chcemy i że się rozumiemy i kochamy jak trzeba i nikt nam nie powie co możemy a czego nie a do przytulania to i misiek wystarczy, zresztą od czego są koty i psy pałętające się przy drzwiach, gdy wracamy do pustego mieszkania...
    A kiedy juz nauczymy się tej samotności, to wszystko jest prostsze. Nawet już prawie staje się realne, że uda nam się nauczyć nieoczekiwania niczego od innych przede wszystkim. A gdybyśmy umieli nie oczekiwać

    A gdybyśmy umieli nie oczekiwać, życie byłoby takie proste...

    I mnie się wydaje, że właśnie dlatego to wszystko, ta jednostka, ta walka, te szkolenia. Bo gdyby nam się to wreszczie udało... może przestalibyśmy tak cholernie tęsknić.

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że to nie kwestia samotności, bo to bardziej single, ale dbania tylko o siebie, swoje interesy. Przypomina mi się karuzela z chomikiem...tak, nieoczekiwanie byłoby zbawieniem:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie single!! "Każdy robi to co robi, żeby coś zagłuszyć"...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...