czwartek, 18 marca 2010

...właśnie wróciłam i muszę napisać :)
byłam na spotkaniu z dziewczyną, która przejechała na rowerze z Chin do Tybetu ot tak po prostu około 5000km, bez znajomości sprzętu, mapy, przygotowania fizycznego, przez 13 czy 15 przełeczy o wys. ponad 5 tys.m.n.p.m. Nie miała zapasu jedzenia, wody. Na samym początku rozchorowała się, ludzie pomogli. Nie wstrzeliła się w pogodę, było jeszcze bardzo zimno, na przełęczach śnieg. Miała mały namiocik, cienki śpiworek, żadnej kuchenki, rzeczy tyle co zmieściło się w małym plecaku przytroczonym do bagażnika, sakwy były za ciężkie. Dwa razy ją okradziono, raz z placków, drugi z MP3. Wyjazd był tak abstrakcyjny, że musiał się udać. Czy była nieświadoma? może, ale gdzieś tam czuła, że to szaleństwo choćby dlatego, że nie przyznała się rodzinie, iż zamierza pojechać na rowerze. Kupiła rower w Chinach, po dwóch miesiącach sprzedała go w Katmandu za połowę ceny. Miała 25 lat, teraz ma 28 i mówi z perspektywy czasu, że miała  szczęście, że jej się udało. Przypominają mi się tutaj słowa Magdaleny Tulli, która kiedyś napisała (bardzo upraszczając), że tylko człowiek nie znający trudów podejmowanego dzieła może go doprowadzić do końca z sukcesem...
ot i Asia ze swoim rumakiem na tybetańskim stepie...

7 komentarzy:

  1. to jest takie coś na zrobienie czego nigdy nie wystarczy mi odwagi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba nie mam tyle odwagi... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ej dziewczyny halo...jak Was znam dałybyście radę spokojnie...największym problemem to ruszyć w drogę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no tak wykonać pierwszy krok.... a potem to już samo "idzie"! no to aga... sprawdzaj połączenia Rzeszów - Wawa.... to ten pierwszy krok.;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...