tak, nie często mi się zdarza, może też dlatego takie wyjście jest intensywniejsze. Zwykle to zaproszenia, specjalna edycja i wspólne wyjście ze znajomymi, co rekompensuje często średni seans. Ostatnio byłam na "Wędrówce na zachód", więcej tutaj, film zupełnie inny niż mogłoby się wydawać, godzinny seans to zaledwie 10 kadrów, scenariusz okrojony do maximum, skupiony na medytacji w ruchu, czyli na wędrującym ze skupieniem mnichu buddyjskim, głównie przez głośną i brudną Marsylię. Każdy odbierze to inaczej, jedni zasną, inni (jak na tym moim seansie kobieta po 10 minutach zaczęła się pięknie i melodyjnie śmiać całą sobą zarażając co niektórych), ktoś też wyszedł w trakcie, jeszcze inni byli bardzo skupieni i czekali na każdy krok mnicha. Dziś w radiu słyszałam, że to niesamowite odprężenie i po wyjściu z kina człowiek czuje się odświeżony, no nie wiem:)
Dla mnie chyba jednak lepiej samemu pomedytować niż oglądać kogoś kto to robi, wyciszenie hmmm bardziej senność, jednak ciekawe po jakie doświadczenia sięgają realizatorzy żeby przyciągnąć ludzi do kin...Najbardziej chyba zaskoczyła mnie długaśna lista zaangażowanych osób w to przedsięwzięcie.
9 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz