wtorek, 11 stycznia 2011

jezioro łabędzie

wczoraj wieczorem, na skrzyżowaniu. Jako, że po zawodach telemarkowych śnieg w Warszawie odszedł w zapomnienie, wsiadłam na famaja i pognałam do pracy. Po drodze jeszcze uwolnił mnie z blokowej wieży sąsiad, za co bardzo mu dziękuję :) Przez cały dzień padał deszcz, a wieczorem wszystko pokryło sie delikatną lukrową powłoczką o zerowej przyczepności zwłaszcza na takim urządzeniu jak rower. Zaczęłam się kręcić, i co ciekawe famaj wyjeżdżał mi spod nóg i wywijał piruety solo. Po takim przedstawieniu na skrzyżowaniu, publiczność z samochodów zamarła w bezpiecznej odległości, nie było oklasków, ale emocje ogromne. Po spotkaniu pojechałam już chodnikiem nie chcąc prowokować kolejnych akrobacji. W najmniej oczekiwanym momencie famaj pojechał dalej, a ja z piruetem gruchnęłam na chodnik i pożądnie się obiłam. Trudno teraz myszką klikać. Skończyliśmy remisem (jeśli chodzi o styl) i postanowiłam, że mogę się jeszcze na coś komuś przydać i że metro też boli, ale jakoś to zniosę. A poza tym muszę telemarkiem pojeździć trochę :) Czekam na śnieg :)
A tak w ogóle mam gościa od niedzieli, który rozpieszcza mnie kulinarnymi cudami. Fajnie jest wracać do domu i widzieć w środku ciepłe światło.

3 komentarze:

  1. pozazdrościć tych obiadków! ja też bym tak chciała żeby mnie ktoś w tej chociaż kwestii wyręczył!

    OdpowiedzUsuń
  2. kasztelanka nie jest odosobniona w marzeniach o obiadku przygotowanym innymi rękami jak swoje.

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm to chyba też jest tak, że jak się musi to ciężko idzie, a jak się chce i się lubi to na skrzydłach:) mnie chyba bardziej cieszy palące się w oknie światło.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...