Niby nic niezwykłego, bo góry.
Dla mnie napęd, odwieczna tęsknota za przestrzenią, wiatrem, słońcem, lasem, niebem. Wszystko jakby bliżej, problemy znikają, wszystko jakby mniej istotne, za to frajda z każdego kroku, z zapachów i widoków. A tym razem widoki nieziemskie.
Bo chmury niczym z obrazów, kolory nieba od skrajnie granatowego do lekkiego błękitu. Po naszej całodziennej prawie wędrówce weszliśmy do schroniska i w tym momencie na zewnątrz zaczęła się burza, a zaraz potem pojawiła się tęcza.
Dzień zakończył się niezwykłym zachodem słońca. Było zjawiskowo.
A skończyło się na polanie.
No i chciałam kogoś zarazić górami, lubię zarażać :) czy się udało, czas pokaże...
Ten przedłużony weekend to także spotkania, u A w klimatycznym mieszkaniu, co bardzo cieszy i jest dowodem na to, że po burzy zwykle jest tęcza.
Kraków wiankowy, tonący w ludziach, szybko z niego zmykaliśmy, mając w środku jeszcze spokój zielonych gór.
A teraz Warszawa, resztki zachodzącego słońca muskają kamienice na przeciwko, w radio minimax...
8 lat temu
O tak ma być ... na zawsze ;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za śliczny rysunek i proszę o więcej i na maila :)
OdpowiedzUsuń"niby nic"? ech... zazdrość, zazdrość - jak ja tęsknię za takim "niby nic"...
OdpowiedzUsuńpięknie napisane i fotograficznie udokumentowane; klimatycznie tu - jak zwykle
dzięki Kasiu :)to ja będę jak gdyby nic pisać tu żeby i dla Ciebie wystarczyło...
OdpowiedzUsuń