Dziesięć lat temu kupiłam bilet kolejowy i pojechałam w nieznane, do klasztoru pod Poznaniem. Wtedy w ogóle dużo się działo. Wróciłam z Ameryki i świat miał zupełnie inne kolory niż przed wyjazdem, kiedy to odbierając dyplom i będąc po półrocznym, bezskutecznym poszukiwaniu pracy nie wiedziałam gdzie się podziać. Wracając wcale nie miałam pracy i nie byłam lepiej przygotowana zawodowo, ale miałam niezły bagaż przygód i kapitalne znajomości z podróży, pielęgnowane zresztą do dziś. No i byłam otwarta, na wszystko, wyszłam ze skorupy i oddychałam całą sobą, nabierałam garściami i ubogacałam się każdego dnia:)
Tak, to wylądowałam w klasztorze poszukując ciszy i tego czegoś, czego namiastkę poczułam na pustyni. Było inaczej, ale zaskakująco, tak jakby pełniej, bliżej i po naszemu. Tam, kilka chwil przed wyjazdem poznałam niezwykłych ludzi, wymieniliśmy się adresami. No i się zaczęło :) trasa pod Poznań zrobiła się znana, cisza wciągała, ludzie stali się bliscy, a od pięciu lat jesteśmy sąsiadami w tym samym mieście, oczywiście nie bez ich udziału:)
W ten weekend wróciłyśmy tam we trzy, po dziesięciu latach jest inaczej, ale niemniej ekscytująco.
To był piękny czas, zakończony niezwykłym spotkaniem, już w Warszawie.
Dziękuję M i B za cały ten czas.
Co ciekawe, zdjęcie zrobione telefonem, kiepskiej jakości, ale Gość wyszedł zupełnie prześwietlony, jak duch i on na prawdę świeci całym sobą, tak wyglądają ludzie szczęśliwi.
9 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz