Błotnisty chodnik, krzywy, zniszczony przez ciężarówki, wracamy z Tygrysem z "miasta", ponad dziesięć kilometrów za nami, głównie za mną, bo on sobie wygodnie drzemie w amortyzowanym wózku. Choć robimy takie trasy dość często, to powrót na ostatniej prostej dłuży się i jest mocno niewygodny, już pomijam estetykę tego miejsca, śmieci, opuszczone ogródki działkowe, błoto, aura od kilku tygodni niezmienna, szarobura i wilgotna. Idziemy, idziemy...przed nami inny świat. Mijają nas samochody i robi się cicho. Już niedaleko. Obolałe stopy odmawiają posłuszeństwa, tak to jest się wybrać w świat w nowych butach. Powoli robi się szaro, idziemy... nagle słyszę operowy głos męski, wokół nikogo, samochody pojechały...coraz wyraźniej, coraz głośniej, włoska opera, żywa bez dwóch zdań. Przystanęłam, skąd ta opera w tym błocie, a tu właśnie mija nas rowerzysta, szary jak wszystko dokoła, pedałuje dość energicznie na najmniejszym przełożeniu, więc jedzie dość wolno i śpiewa...Pięknie śpiewa!aż ciarki przechodzą po plecach. Mimo wszystko jest szybszy od nas i po chwili znika w innym świecie, a nam zostaje pogłos niesamowitości...ehh nogi raźniej ruszają do przodu, Tygrys zaskoczony siedzi wyprostowany i jakby chciał powiedzieć -
co to było?
To synku niesamowitości życia...
Pięknie to opisałaś :)
OdpowiedzUsuńI pięknie synkowi świat tłumaczysz! :)
Ujęło mnie to.