To było tydzień temu. Spakowałam plecak, wyszłam rankiem, jeszcze o zmroku zostawiając w ciepłym łóżku chłopaków i pojechałam na lotnisko. Tam spotkałam się z E i poleciałyśmy do Włoch. Na lotnisku przywitał nas zapach kawy przenikający do szpiku kości jakąś słodyczą i magią, tylko tutaj kawa tak pachnie i smakuje. Potem był pociąg i rozmowy, niezwykłe, o ludziach, życiu, zapachach i kolorach. Nasza eskapada miała przewodni temat - wystawa Modiglianiego w Pizie. A przy okazji kawałek Toskanii, jeden Caravaggio, freski florenckie i podcienie w Bolonii. Było cudnie i choć padał deszcz, ponoć Piza najpiękniejsza w deszczu wg Muratowa, i świeciło słońce to jakby zupełnie nie miało znaczenia. Dla mnie była to wyprawa bardzo znacząca po 15 miesiącach nieustannej uważności tygrysiej, a i karmienia, znajome się śmiały, że nie potrzebuję coacha żeby zadbać o siebie jako mama. Bardzo potrzebowałam tej wyprawy, choć krótkiej, to jednak bez chłopaków, zaś oni mieli okazję pobyć tylko razem, nie na godzinę czy dwie, ale całe dnie i noce i to było dobre dla nas wszystkich. Teraz czytam Muratowa i wracam do Włoch na krótkie wyprawy w porach drzemek Tygrysa. Dzięki E za każdą chwilę włoską i niespodziankę, a najbliższym za skrzydła, na których mogłam tam polecieć.
9 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz